Recenzja filmu

Mój przyjaciel orzeł (2015)
Gerardo Olivares
Otmar Penker
Jean Reno
Manuel Camacho

Zwierzę też nudziarz

Fabularnie "Mój przyjaciel orzeł" to film nie do przyjęcia. Jest jednak jeden aspekt, który sprawia, że obraz mimo wszystko intryguje. To sposób filmowania wątków zwierzęcych. Dzieło Olivaresa i
Są reżyserzy, którzy w kółko opowiadają tę samą historię. Za każdym razem jednak potrafią wydobyć z niej coś nowego, świeżego, co sprawia, że ich kolejne filmy wciąż robią wrażenie. I jest Gerardo Olivares, który w temacie braterskiej miłości człowieka i zwierzęcia powiedział już najwyraźniej wszystko w filmie "Wśród wilków". Jego najnowszy obraz to zwyczajna strata czasu – wygląda, jakby został sklejony z odrzutów z poprzedniego filmu, bez troski o to, by historia miała ręce i nogi.



Chciałem napisać, że na papierze "Mój przyjaciel orzeł" jest historią chłopca, który znajduje wyrzucone z gniazda pisklę orła, opiekuje się nim i nawiązuje z nim przyjaźń. Biorąc jednak pod uwagę, że to właśnie scenariusz stanowi największy problem filmu, byłaby to wielka nieścisłość. Tekst Joanne Reay – a w każdym razie to, jak został on przetłumaczony na język ruchomych obrazów – jest co najwyżej spisem scen, które miały zostać nakręcone: wyklucie pisklaka, chłopak wędrujący po górach, wypchnięcie orła, atak lisów, nauka latania... i tak dalej. Zabrakło wypełnienia scen emocjami. Poszczególne epizody nie łączą się w spójną całość, a w relacje pomiędzy bohaterami musimy uwierzyć, bazując na doświadczeniach zdobytych podczas oglądania innych filmów o podobnej tematyce.

Największym problemem jest jednak to, że twórcy są nieświadomi tego, jak toksyczną opowieść stworzyli. Chłopak całe dnie jest terroryzowany przez ojca albo wędruje po górach. Można się nawet zastanawiać, czy jego edukacja wyszła poza alfabet i tabliczkę mnożenia. W filmie pojawia się również postać mężczyzny-mentora. Ale jest on niewiele lepszy od nieobecnego duchem despotycznego rodzica. Jego idea opiekowania się chłopakiem polega bowiem na puszczaniu go samopas i od czasu do czasu odwiedzaniu w lesie – jakby był kozicą, której trzeba raz w miesiącu dorzucić siana. Oczywiście takie ustawienie relacji chłopaka z dorosłymi samo w sobie nie jest złe, trzeba je jednak dobrze rozegrać, by było wiarygodne. Tymczasem "Mój przyjaciel orzeł" ignoruje psychologiczne prawdopodobieństwo i skupia się na pięknych zdjęciach przyrody i muzyce mającej sugerować, że całość jest lekką, magiczną opowieścią o niezwykłej – a przez to wspaniałej – więzi ze zwierzęciem.

 

Fabularnie więc "Mój przyjaciel orzeł" to film nie do przyjęcia. Jest jednak jeden aspekt, który sprawia, że obraz mimo wszystko intryguje. To sposób filmowania wątków zwierzęcych. Dzieło Olivaresa i Otmara Penkera (który jest również autorem zdjęć) stoi w całkowitej opozycji do "Księgi dżungli". Podczas gdy Disney posiłkował się komputerami, by stworzyć wiarygodną faunę, twórcy "Mojego przyjaciela orła" korzystają z żywych i wypchanych zwierząt. Efekt jest zachwycający. Naprawdę trudno wyjść ze zdumienia, jak fantastyczny materiał stworzyli twórcy. Naturalne zachowania dzikich zwierząt zostały przepięknie sfilmowane i tak zmontowane, że przekształcone zostały w antropomorficzne czyny o dużym potencjale narracyjnym. Niestety materiał ten tylko wzmacnia rozczarowanie fabułą i sprawia, że w widzu rodzi się pragnienie, by zamiast "Mojego przyjaciela orła" zobaczyć film o tym, jak owe sceny ze zwierzętami powstały. Nietrudno jest uwierzyć, że byłby to obraz ciekawszy, bardziej wciągający i z lepiej zbudowaną dramaturgią. 
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?